FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Politologia na UŚ
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Rejestracja
Forum Politologia na UŚ Strona Główna
->
Wydarzenia z kraju
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Ogólne
----------------
Uniwersytet Śląski
Przywitaj się
Propozycje
Wasze pytania
Nauka
----------------
Teoria polityki
Socjologia polityki
Ekonomia społeczna
Metodologia badań politologicznych
Przy piwie
----------------
Wydarzenia z kraju
Wydarzenia ze świata
Kultura
Imprezy
Sport
Humor
Multimedia
Jazda bez trzymanki
----------------
Kocioł
Ale to już było...
Czat
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
madzios
Wysłany: Czw 12:56, 25 Paź 2007
Temat postu:
a dla mnie byly :/
chociaz ja bylam uprzejma.
Konop
Wysłany: Sob 19:18, 06 Paź 2007
Temat postu: Re: Student, gorszy gatunek
Grzesiek napisał:
[b] Nic dodać nic ująć...
No powiedzmy, że się z lekka nie zgodzę. Nigdy nie zdarzyło mi się nie zostać nie przyjęty do dziekanatu, Nigdy Panie z dziekanatu nie były dla mnie nie miłe.
Grzesiek
Wysłany: Sob 16:42, 22 Wrz 2007
Temat postu: Student, gorszy gatunek
Rozpoczyna się nowy rok akademicki, a wraz z nim odwieczne dylematy studentów. Zapisy na zajęcia, kolejki do dziekanatów, opryskliwość sekretarek i złośliwość profesorów. Jak przeżyć w gąszczu uczelnianej dżungli? Czy tu zawsze wygrywa silniejszy?
Student, zwłaszcza ten niezaprawiony w uniwersyteckich bojach, przy pierwszym starciu z zasadami funkcjonowania swojej nowej szkoły dostać może oczopląsu i chronicznego bólu głowy. Bólu, który będzie powracał za każdym razem, gdy przyjdzie mu się zmierzyć z biurokracją, nieżyczliwością, brakiem wsparcia i pomocy ze strony władz uczelnianych oraz szeregowych pracowników. Niejeden student zadaje sobie pytanie, czy uczelnia funkcjonuje z myślą o nim, czy to może on powinien żyć, płacić, zakuwać i o nic nie pytać, tylko po to by sprawnie działać mogła uczelnia.
Księżniczka w sekretariacie
W Polsce uczy się w sumie - na państwowych i prywatnych uczelniach - prawie dwa miliony żaków. W tej ogromnej rzeszy trudno znaleźć osoby, które w swej studenckiej karierze choć raz nie doświadczyły uroków spotkania z urzędującą w sekretariacie czy dziekanacie Panią. Ta niezależnie od swojego wieku, urody i stopnia nieżyczliwości potrafi skutecznie obrzydzić studentowi najpiękniejsze lata jego życia.
- Nie jestem naukowym orłem, studiowałem na trzech kierunkach, zmieniałem szkołę, a więc też panie sekretarki. Nigdy nie na lepsze. Być może jestem uprzedzony, ale kiedy w godzinach dyżuru przypadającego trzy razy w tygodniu trwającego zawsze tylko trzy godziny słyszę "proszę wyjść, jestem zajęta", to krew mnie zalewa - mówi Jarek, obecnie studiujący na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Wtóruje mu Mariusz, student politologii na Uniwersytecie Kardynała Wyszyńskiego:
- Dziekanat otwarty jest trzy godziny dziennie, bez poniedziałków, w godzinach zajęć. Jest oddalony o dwadzieścia minut jazdy autobusem od miejsca, gdzie mieści się wydział i odbywają się wykłady. W październiku i czerwcu, gdy najwięcej osób przychodzi załatwić swoje sprawy, trzeba stawić się dwie godziny przed otwarciem, żeby mieć pewność, że będzie się przyjętym.
W środku jedna pani zajmuje się studentami, dwie leniwie przekładają papiery. Wiele rzeczy można by załatwić telefonicznie, ale nikt nie odbiera. Mariusz dzwonił przez tydzień, wreszcie pofatygował się do dziekanatu osobiście. Odstał swoje w kolejce, wszedł do pokoiku i zrozumiał, dlaczego nikomu nie przeszkadza dzwoniący telefon.
- Panie ustawiły sobie sygnał tak, że ledwie brzęczy. Za to głośno gra radio. Wkurzyłem się, zwłaszcza że skargę na takie sytuacje można złożyć tylko pisemnie i to u tych właśnie pań. To jakiś absurd - złości się. W swych doświadczeniach Mariusz nie jest odosobniony. Przez dwa dni próbowaliśmy dodzwonić się do sekretariatu jego studiów. Bezskutecznie.
Z opinią o leniwych i niemiłych paniach z dziekanatu nie zgadza się za to Marcin z Wydziału Leśnego na SGGW. U niego nie ma problemu z "księżniczkami" tam pracującymi.
- Pani Kasia bez względu na to, jak bardzo jest zajęta, zawsze znajdzie czas, żeby pomóc. Nie ma dla niej żadnej rzeczy nie do załatwienia. Zawsze uprzedza, czy z danym profesorem albo dziekanem da się konkretne sprawy omówić, załatwić - mówi Marcin. Pani z dziekanatu podpowie, jakich argumentów użyć i czy w ogóle warto wdawać się z jednym czy drugim w dyskusje. Nawet jeśli ma gorszy dzień, to nie wyrzuca studentów za drzwi i chętnie pomaga. Chłopak cieszy się, że mu się poszczęściło, bo miewa na uczelni problemy, ale nikt nie traktuje go jak powietrze.
Profesorskie typy
Wśród profesorów studenci wyróżniają kilka gatunków. Są poczciwiny starej daty, którzy idą studentowi na rękę, wyjaśniają i pomagają. A do tego są niezwykłymi ludźmi, z ogromną wiedzą z wielu dziedzin. Dziś już takich ludzi rzadko się spotyka. Inny rodzaj profesora, chyba najwyżej ceniony, to taki, który wzbudza w studentach zachwyt podczas zajęć, imponuje wiedzą, dowcipem, talentem oratorskim. Ale gdy przychodzi czas egzaminów, jest ostry, wymagający i regularnie oblewa pół roku. Najgorzej jest z tymi, którzy ani nie są dobrymi wykładowcami, ani miłymi ludźmi. Chcą, żeby za nimi biegać, płaszczyć się i nadskakiwać im. No i błagać o wszystko, o pomoc, zaliczenie, wytłumaczenie zawiłych teorii.
- Na moim wydziale byli mili, kompetentni i szanujący studentów wykładowcy i tylko dwóch gwiazdorów, autorytety w swoich dziedzinach. Jeden podczas egzaminu z bodaj najtrudniejszego przedmiotu z całego okresu studiów dręczył studentów niezwiązanymi z tematem pytaniami, strzelał do nich pestkami od czereśni. W międzyczasie udzielał telewizyjnego wywiadu. Osoby, które wtedy odpowiadały, oblał, bo - jak twierdził - nie dosłyszał, co mówiły. Drugi, mistrz chamstwa, potrafił podczas wykładów doprowadzić do płaczu studentki obelgami i wytykaniem głupoty - opowiada Weronika, absolwentka Wydziału Nauk Społecznych UW. Jarek z UJ dodaje:
- Miałem różnych wykładowców, ale dużą część z nich charakteryzowała niechęć do studenta. Raz podchodzę do wykładowcy, chcę go dopytać o zadanie na zaliczenie, zaczynam do niego mówić, a on bez słowa odwraca się na pięcie. Zamurowało mnie. Przecież też jestem dorosłym człowiekiem i oczekuję, żeby mnie szanowano, a nie pokazywano, że jestem śmieciem.
Katarzyna z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu opowiada zaś o wykładowcy, który miał na egzaminie zwyczaj dotykania kolczyków i przez przypadek też uszu dziewcząt; żartował sobie przy tym niewybrednie. Uważał, że wszystko mu wolno, i faktycznie było wolno. To w końcu Profesor. Dziewczyna przyznaje jednak, że zarówno jej, jak i jej znajomym z różnych uczelni w wielu miastach w Polsce na ogół dobrze układa się współpraca z wykładowcami. Są ludźmi miłymi, pomocnymi i mądrymi. Niestety nawet nieliczne przypadki tych, którzy studentów uważają za gorszy gatunek, są znacznie bardziej widoczne i szerzej dyskutowane. Dlatego można odnieść mylne wrażenie, że jest ich znacznie więcej.
Prywatny porządek
Między uczelniami prywatnymi a państwowymi trwa walka o studenta. Jego pieniądze, ocenę, która pomaga budować prestiż i markę szkoły. O ile jeszcze jakiś czas temu uczelnie prywatne uchodziły za te gorsze i zdecydowanie mniej prestiżowe, o tyle dziś różnica ta wyraźnie się zaciera. Szkoły prywatne wygrywają w rankingach z państwowymi. Zdarza się, że oferują ciekawsze kierunki i lepsze warunki studiowania. Ich studenci rzadziej narzekają na niedostępność profesorów i pracę dziekanatów. Twierdzą, że płacą, więc mogą wymagać.
- Często nawet nie trzeba wymagać, bo standardy obsługi studenta są po prostu w prywatnych szkołach dużo wyższe. Wiem, bo studiowałam na państwowej uczelni. Sekretariat dziekana to była komedia. Miałam zdawać poprawkę, chciałam się dowiedzieć, kiedy pojawi się profesor. Żadna pani nie wiedziała, więc poprosiłam, żeby dała mi numer lub sama zadzwoniła i się dowiedziała, bo na egzamin czeka 10 osób - mówi studiująca na SWPS Joanna. Pani z dziekanatu stwierdziła, że nie będzie profesorowi przeszkadzać, że trzeba osobiście sprawy załatwiać, być codziennie na uczelni i się dowiadywać.
Po jakimś czasie Asia przeniosła się do prywatnej szkoły, która we wszystkich rankingach plasuje się wyżej niż tamten uniwerek.
- Takich rzeczy mogę dowiedzieć się przez telefon, a nawet przez internet. Wykładowcy przychodzą na dyżury, a jeśli jest jakaś zmiana, to jesteśmy o tym przez sekretariat informowani - opowiada studentka.
Podobne doświadczenia ma Martyna, która zamieniła wydział pedagogiczny w Toruniu na warszawską szkołę prywatną kształcącą na tym samym kierunku.
- Załatwianie formalności związanych z przeniesieniem z Torunia było mordęgą, jednak tylko na macierzystej uczelni. Szkoła, do której zgłosiłam się w Warszawie, przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Martyna wie, że znajdą się tacy, którzy powiedzą, że zapłaciła duże pieniądze za tę uprzejmość i bezproblemowość, ale ona uważa, że to była dobra decyzja.
- Jestem zorientowana, bo wymiana informacji między studentem, pracującym siedem dni w tygodniu sekretariatem, a profesorami jest rewelacyjna. Mogę ustalać indywidualne formy i terminy zaliczeń, co jest ważne, bo pracuję i nie zawsze mogę stawić się w wyznaczonym czasie. Na uniwersytecie były z tym problemy. Bieganie z podaniami, brak kontaktu mailowego czy telefonicznego z profesorami. Teraz sobie bez tego studiowania nie wyobrażam - mówi Martyna.
Artykuł Karola. M.Szymkowskiego z o2.pl
Nic dodać nic ująć...
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Skin Created by: Sigma12
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin